Pomoc bez granic

Straż pożarna to służba, która cieszy się zaufaniem społecznym zarówno w Polsce, jak i w Czechach. Ochotnicze formacje strażackie tworzyły się na terenach obu krajów już w XIX wieku, w lipcu 1992 powołano Państwową Straż Pożarną, w styczniu 1995 powstał jej czeski odpowiednik. Jednak na prawdziwą współpracę i pomoc podczas przygranicznych akcji przyszło pożarnikom poczekać długie lata. Dzięki podpisaniu umów o wzajemnej pomocy dziś na trudnych terenach polsko-czeskiego pogranicza interwencje podejmowane są wspólnie, jeśli zachodzi taka potrzeba.

Obszar dzisiejszego polsko-czeskiego pogranicza w wielu miejscach jest trudny logistycznie, zwłaszcza w paśmie górzystym i jeśli dochodzi do pożaru, najszybciej reagują jednostki, które są najbliżej i nie ma tu znaczenia, czy pomocy potrzebują Polacy czy Czesi. Tak dzieje się chociażby w Kotlinie Kłodzkiej na Dolnym Śląsku. Jeszcze 30 lat temu, kiedy granice były zamknięte, nie można było liczyć na współpracę jednostek strażackich, każdy musiał radzić sobie sam na swoim terenie.

W 1992 roku, w Kuźni Raciborskiej, leżącej 30 km od granicy z Czechami, doszło do największego pożaru lasu w powojennej Europie. Spaliło się ponad 9 tys. hektarów. Przez 5 dni z żywiołem walczyło ponad 10 tysięcy osób. Dwie z nich poniosły śmierć, walcząc z ogniem. Gdyby nie strażacy, leśnicy i wojsko, ofiar byłoby więcej.

Mimo, że dym unoszący się nad pożarzyskiem było widać po drugiej stronie granicy, to z uwagi na to, że nie obowiązywały żadne międzynarodowe umowy, Polacy nie mogli liczyć na pomoc kolegów z Czech. Musieli sami walczyć z ogniem. - Bardzo ciepło było. Taki był upał, temperatura była 35 stopni powietrza. Dlatego tak się to pamięta – był strasznie mocny wiatr. To na pewno też przy tym zdarzeniu nie był czynnik sprzyjający, tylko wręcz potęgujący zagrożenie i sam fakt, że to tak się rozprzestrzeniało w takim tempie – opowiada Stefan Kaptur, dowódca PSP z Raciborza, który brał udział w akcji.

- Wszystkich tutaj biorących udział w akcji było blisko 10 tysięcy. A leśników znających teren było zaledwie 60 i nie było czasu, żeby po 8, 12 czy 24 godzinach udać się do domu i tam przespać kilka godzin i wrócić. Myśmy po prostu w namiocie lekarskim się kładli, dostawali do żył na wzmocnienie jakieś medykamenty, godzina snu i znów do akcji, do pożaru. Nie wszyscy to wytrzymywali część moich pracowników skończyła w szpitalu – wspomina Kazimierz Szabla – dyrektor RDPL Katowice.

Unikatowe materiały zdjęciowe zarejestrował podczas pożaru pan Henryk Szymura, dziennikarz z Kędzierzyna-Koźla. Jego zdjęcia sprzed 30 lat dziś robią wrażenie, a wspomnienia tamtych dni powodują, że biorący w nich udział ratownicy mają oczy pełne łez.

W 2000 roku podpisano umowę między Polską a Republiką Czeską dotyczącą udziału w pomocy wzajemnej obu krajów. Oprócz współpracy w walce z żywiołami, stworzyło to okazję do wzajemnego poznania się, nawiązania przyjaźni i zabawy w trakcie zawodów. Tak jest i na Dolnym Śląsku. Dwie współpracujące ze sobą drużyny – OSP Domaszków i SDH Lichkov znają się nie od dziś, bo współpracują na wielu płaszczyznach, niosąc pomoc każdemu, niezależnie od miejsca zamieszkania i pochodzenia.

Jedna z największych wspólnych akcji pożarniczych na Dolny Śląsku miała miejsce w 2018 roku Niemojowie, małej wsi, leżącej niedaleko Międzylesia, na ziemi kłodzkiej, tuż przy polsko-czeskiej granicy. Pierwsi z interwencją pojawili się czescy strażacy z Czech, bo mają do Niemojowa niecały kilometr. Najbliższa polska jednostka straży pożarnej musi pokonać, krętą drogą, ok. 12 kilometrów, by do Niemojowa dotrzeć. Gościniec „uDany” to znana wszystkim miejscówka w Niemojowie, leżąca tuż przy Dzikiej Orlicy, do której o każdej porze dnia i nocy można zawitać i czuje się tam człowiek „jako doma”. Goście z Czech i Polski ukochali sobie to miejsce, a wiadomość o pożarze poruszyła przyjaciół gospodyni. Na pomoc przyjechali jako pierwsi strażacy z SDH Bartoszowice – maleńkiej wsi sąsiadującej z Niemojowem. Wspominają dziś, że pożar był już w zaawansowanym stadium, kiedy dotarli na miejsce po ok. 5 minutach od otrzymania zgłoszenia. Później przyjechały jednostki polskiej PSP i zaczęła się walka z żywiołem.

Chęć niesienia pomocy z narażeniem własnego życia, na przekór niebezpieczeństwu, nie ma przecież granic. A strażacy , jak mówią, wykonują tylko swoją pracę.