Między góralami

Region Beskidu Cieszyńskiego, na terenie Polski ograniczony na północy rzeką Wisłą, a na południu Przełęczą Jabłonkowską po stronie czeskiej, to teren bardzo specyficzny. W historii jest nazywany „ ziemią górali śląskich“. Chodzi o mieszkańców narodowości czeskiej i polskiej posługujączych się jedną gwarą. Ich wspólna historia sięga XIV i XV wieku , kiedy na zachodzie Łuku Karpackiego osiedlili się Wołosi i dzięki swemu pasterskiemu sposobowi gospodarowania rozpętali rewolucję.

Granica wyznaczona w wyniku wydarzeń XX wieku wprawdzie podzieliła „goroli” fizycznie, jednak nie rozdzieliła ich sposobu myślenia. Wyraźnie to widać po wejściu Polski i Czech do Unii Europejskiej oraz rozszerzeniu strefy Schenghen. Dzięki Unii Europejskiej nastały sprzyjające warunki do likwidacji tej granicy raz na zawsze. Byłoby naganne zmarnować taką okazję - mówi Michał Milerski z Nydku.

Gorole posługują się specyficzną gwarą niespotykaną w innej części kraju. Śląska gwara nazywana „po naszymu“ jest unikatowym dialektem w całej Europie. W Beskidach nie łączy górali tylko język i historia. Teren ten należy do obszarów wypasu owiec. Przez granice migrują strzygacze owiec razem z plemionami najstarszych oswojonych zwierząt regionu.

Jednym z tych, którzy po polskiej stronie zajmują się wznowieniem tradycji pasterskich, jest Józef Michałek z Istebnej. Jako prezes Oddziału Górali Śląskich nie tylko sam hoduje owce, ale troszczy się też o to, by tradycje z tym związane znalazły oddźwięk u jak najszerszej grupy ludzi.

„Tu w Beskidzie Śląskim mamy 5 tysięcy owiec i 16 szałasów. W nich w sposób tradycyjny produkowane są oscypki, sery, żentyce, wszystko robimy tak, jak przed 200-300 laty. Miejscowa bryndza, sery, żentyce – wszystko jest robione tradycyjnie, mówi Józef Michałek i dodaje: „ Można powiedzieć, że całe dzieciństwo spędziłem między pasterzami i owczarzami, pamiętającymi jeszcze dawne czasy. W moim najwcześniejszych wspomnieniach pojawia się koliba, ognisko w kolibie, żentyca. Moja rodzina była mocno związana z wypasaniem owiec. Dla mnie to swego rodzaju poszukiwanie i odnajdywanie moich korzeni, mojej przeszłości.“

Po czeskiej stronie Beskidów działa Stowarzyszenie Koliba wspierające tradycje hodowli szałasowej. Przed kilku laty grupa entuzjastów postanowiła wznowić tradycje palenia mielerzy. Chodzi o tradycyjny sposób wypalania węgla drzewnego dla potrzeb hut powstających w okolicach Trzyńca. Pierwszy mielerz stanął symbolicznie w Koszarzyskach, w części zwanej Na mielerzu.

Lokalny świat można poznawać także dzięki muzyce i tradycjom. Dobrze o tym wie Zbigniew Wałach, rodak z Istebnej. Pochodzi on ze starej góralskiej rodziny o tradycjach muzykanckich.

Jego pierwszym instrumentem były skrzypce, ale potrafi grać na wielu innych tradycyjnych instrumentach, np. gajdach, fujarkach, rogach pasterskich i innych, udziela lekcji wszystkim chętnym. Mówi, że człowiek może za pośrednictwem muzyki wyrazić swe najgłębsze uczucia i kontynuować tradycje swych przodków.

„Dawniej wszyscy domownicy mieszkali w jednej izbie. Dzieci spały na ławach, za piecem gospodarz i gospodyni. Czasami mieszkało razem nawet 10-12 osób. Gotowali w glinianych garnkach, które miały tylko trzy podpórki. Dzięki nim mogły stać na nierównej powierzchni i nigdy nic się nie wylało. Nie spadły też z brzego blatu kuchennego – tłumaczy Zbigniew Wałach i opisuje, jak dawniej ludzie żyli: „Wieczorem wszyscy zgromadzili się w izbie, gospodarze palili fajki, snuli opowieści, kobiety przędły wełnę lub skubały pierze. Panowała tam spójność, ponieważ jeśli społeczność chce przetrwać, musi się trzymać razem, wszyscy muszą współpracować, muszą żyć w zgodzie.“

Kiedy przed wiekami wołosi wyruszyli przez Łuk Karpacki w poszukiwaniu nowych pastwisk dla swoich owiec, granice nie były dla nich ważne. Aż do powstania nowoczesnych państw po pierwszej wojnie światowej górali łączył podobny język, sposób życia i obyczaje z nim związane. Nie godzili się na wyznaczoną przez polityków pomyślną linię, która oddzielała ich od przyjaciół czy rodziny. Na powrót do życia bez tej przeszkody nie do pokonania musieli czekać dziesiątki lat. „ Dziś już na szczęście mamy Schenghen i granicę przypomina już tylko szereg kamieni. Cieszymy się, że ten nasz Śląsk Cieszyński, ta nasza „goralija“ znów jest razem – mówi Michał Milerski z Nydku.